Kochane bombelki
Jak to u
leciwych ludzi bywa, wspominam czasami swoje szkolne lata. Oczywiście nie
wszystko w nich wspominam mile – ba, wiele panujących wtedy zasad uważam za
słusznie zaniechane. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że tamte czasy i tamta szkoła
uczyły nas samodzielności i zaradności. Do tego stopnia, że całkiem sporo
przedstawicieli mojego pokolenia (i starszych) umiało nawet udatnie podrabiać
podpis przynajmniej jednego z rodziców, żeby móc podpisywać uwagi czy złe oceny
w dzienniczkach i zeszytach. A rodzice o wielu sprawkach dowiadywali się (jeśli
w ogóle) dopiero podczas wywiadówek. Podczas przerw uczniowie karnie spacerowali
po korytarzu, czego uważnie pilnowali nauczyciele i dyżurni uczniowie.
Oczywiście krnąbrne natury szukały sposobów obchodzenia – a nawet po prostu
łamania – obowiązujących nakazów i zakazów. Każdy znał przynajmniej jedno
wyjście ze szkoły (np. przez okno), z którego można było skorzystać, żeby
wyskoczyć do sklepu po jogurt truskawkowy albo oranżadę. W starszych klasach
zdarzały się czasami niemal święta – np. możliwość pojechania na pace bagażówki
po książki czy meble dla szkoły. Nikt nie przejmował się przepisami BHP, a
prawa dziecka sprowadzały się do znaczka „TPD” zwyczajowo kupowanego na koniec
roku i naklejanego na świadectwie. Tarcze szkolne nosiło się nie tylko na
powszechnie wówczas obowiązującym fartuszku, ale i na kurtce – nikt nie był
więc anonimowy i w przypadku jakieś wpadki informacja szybko trafiała do
szkoły. Nikt z nauczycieli nie zastanawiał się wtedy nad możliwością zrobienia
drugiego sprawdzianu w tym samym dniu czy robieniu sprawdzianów codziennie.
Niezapowiedziane kartkówki czy ustne „odpytywanie” było na porządku dziennym. Nawet
jeśli poprzedniego dnia lekcje kończyły się po godzinie 17-tej, a następnego
zaczynały o 8:00 – nie było to usprawiedliwieniem dla bycia nieprzygotowanym. A
zakres materiału był wtedy o wiele szerszy niż obecnie. Uczeń, który podpadł
mógł się spodziewać, że jego występki zostaną upublicznione na najbliższym
apelu lub przynajmniej na forum klasy. Nie wstydziłeś się nabroić? No to nie
masz prawa się wstydzić, gdy jesteś za to karany. Podobnie z ocenami: zarówno
te najlepsze, jak i najgorsze były omawiane publicznie również jako informacja,
co robić, żeby jedne zdobywać, a drugich unikać. Odznakę „wzorowego ucznia”
nosiło się z dumą – bo bycie wzorem nie było wówczas powodem do wstydu.
Dzisiaj
wahadełko przechyliło się na drugą stronę. Wokół uczniów zbudowano klosz,
wewnątrz którego możliwe są tylko pozytywne emocje. Szkoła ma być dla ucznia
przyjazna i miła. Należy dążyć do wyeliminowania wszelkich elementów mogących
powodować stres czy jakikolwiek dyskomfort uczniów. Nie ma mowy o publicznym
omawianiu zarówno postępów w nauce jak i zachowania ucznia. Strój, fryzura czy
makijaż to formy wyrazu ucznia i wszystkim wara od jakiegokolwiek ich
regulowania. Zakres praw uczniów i ich rodziców poszerza się coraz bardziej, a
zakres obowiązków przestaje obejmować już nawet obowiązek szkolny – rodzice zwalniają
swoje dzieci z lekcji z byle powodu kiedy chcą i nie widzą w tym nic nie
właściwego. Oczywiście szkoła w wielu miejscach zmieniła się na lepsze – tego ani
ja, ani chyba nikt nie neguje. Ogólny sens zmian jest dobry, bo szkoła powinna
być przyjaznym dla uczniów miejscem i nie powinno być w niej niepotrzebnego stresu.
Ale tak, jak nadmierny poziom stresu jest szkodliwy, tak jego brak nie mniej. Środowisko
bez stresu jest jak środowisko bez drobnoustrojów: organizm musi się z nimi
stykać, żeby nabrać odporności. Szkoła jest idealnym miejscem, w którym stres
można dawkować jak szczepionkę – aczkolwiek i te „prawdziwe” szczepionki u
wielu wzbudzają opór.
Do niedawna
klosz kończył się na szkole podstawowej. Szkoły średnie – zwłaszcza te ze
szczytów rankingów – były pierwszym zderzeniem wychuchanych w podstawówce „bombelków”
z tzw. życiem. Ale i to już minęło. Demograficzna zapaść i tutaj dotarła i
wymusiła na organizatorach tych szkół – tak publicznych, jak i niepublicznych –
wprowadzenie działań mających na celu przekonanie absolwentów szkół
podstawowych, że ta konkretna placówka to najlepsze dla nich miejsce. Najlepsze
pod każdym względem – a zatem również pod względem minimalizacji stresu i
wymagań. Czy zatem moment zderzenia z brutalnym światem przesunął się na szkoły
wyższe? Nic bardziej mylnego. Wg rektora SGH, prof. Piotra Wachowiaka, liczba
dostępnych miejsc na samych tylko uczelniach publicznych jest większa niż
liczba osób zdających w danym roku maturę. A przecież są jeszcze uczelnie
niepubliczne. To okoliczność, która sprzyja łagodzeniu kursu wobec studentów. A
biorąc pod uwagę, że są to ludzie już dorośli, a zatem jeszcze bardziej
świadomi swoich praw i znacznie lepiej niż uczniowie na niższych etapach
umiejący je wykorzystywać, uczelnie coraz częściej stają się ich zakładnikami.
Stawianie studentom wymagań czy oczekiwanie, że będą reprezentowali jakiś sensowny
poziom może skutkować złymi opiniami w ankietach, które są ważnym elementem
oceny pracy nauczycieli akademickich. A zła ocena może być powodem nawet
zwolnienia z pracy – czego przykładem jest dr hab. Jan Wawrzyniak z
Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ogólnie dzisiaj cały system polskiej
edukacji zapewniony jest na zapewnienie komfortu uczącym się – zapewnienie określonego
poziomu nabywanych w tym systemie kwalifikacji jest sprawą drugorzędną.
W ten sposób
młodzi ludzie wychodzą spod zafundowanego im przez rodziców i władze oświatowe
klosza dopiero idąc do pracy. Stąd też wyraźnie niższy w grupie wiekowej 18-24
lata poziom zadowolenia z pracy . Trudno bowiem być zadowolonym z czegoś, do
czego nie jest się przygotowanym, zarówno pod względem kompetencji „twardych”,
jak i „miękkich”. Konieczność dotrzymywania terminów i procedur, nierzadko wymóg
przestrzegania określonego dress code’u, podległość służbowa – to zwyczaje zgoła
odmienne od tego, czego typowy „bombelek” mógł się spodziewać na podstawie
swoich edukacyjnych doświadczeń. System edukacji tworzy mentalne i emocjonalne
kaleki, ludzi niezdolnych do sprawnego funkcjonowania w społeczeństwie,
niezaradnych, niesamodzielnych, nieodpornych na najmniejsze nawet trudności i
potykających się o niewielkie przeciwności. Oczywiście dzięki temu rozrasta się
rynek dla psychoterapeutów, którzy będą podtrzymywali iluzję klosza również w „dorosłym”
życiu. Ale czy o zapewnienie pracy dla psychoterapeutów powinno nam chodzić?
Komentarze
Prześlij komentarz