Instytut Burzenia Edukacji
Instytut Badań
Edukacyjnych, który na zlecenie Ministerstwa Edukacji Narodowej (i za grube
miliony) przygotowuje największą od czasów ministra Handtkego reformę edukacji
zaczął ją od... zreformowania matematyki. Ale po kolei...
Reformatorzy z
IBE – nie chcąc powielać błędów swoich poprzedników – postanowili, że teraz to
„nauczyciele będą targać reformą, a nie reforma nauczycielami”. Ogłosili więc
wielkie prekonsultacje, porobili ankiety i na ich podstawie radośnie ogłosili
pierwszy postulat, który – jakoby – zgłosili sami nauczyciele. Tym postulatem
jest zmniejszenie z 4 do 3 liczby godzin fizyki i chemii w dwuletnim cyklu
nauczania w klasie siódmej i ósmej szkoły podstawowej. Tak – pomysłodawcy z IBE
podkreślają, że tego właśnie najbardziej chcieliby nauczyciele fizyki i chemii.
Rzecz w tym, że IBE posłużyło się tu logiką rodem z Radia Erewań (starsi
pamiętają): „nie samochody tylko rowery, nie w Moskwie tylko w Leningradzie i
nie rozdają tylko kradną”... Bo ankietowani nauczyciele – owszem – chcieli
zmniejszenia, ale nie liczby godzin tylko zakresu materiału. Przy oczywiście
zachowaniu obecnej liczby godzin, dzięki czemu byłoby więcej czasu na spokojną
realizację materiału, wzbogacanie go o rozliczne eksperymenty czy organizowanie
projektów uczniowskich. No ależ z tych nauczycieli malkontenci: chcieli
zmniejszenia, to mają... A że nie to zmniejszono, co chcieli? Czepiają się i
tyle...
Ale, żeby nie
było – eksperci z IBE tak naprawdę wcale nie zmniejszyli liczby godzin...
Według ich zreformowanej matematyki 3 godziny to wcale nie jest mniej niż 4...
OK, nie mówią tego wprost – wspominają, że ta odjęta jedna godzina może zostać
rozmyta w postaci przyrody, której nauka zostanie przedłużona z jednej tylko,
czwartej klasy do trzech: czwartej, piątej i szóstej.
I w tym
momencie śmiech mi na ustach zamarł, a w oczach pojawiła się panika... Gdy ja z
uporem godnym lepszej sprawy chadzałem do podstawówki, fizyka zaczynała się co
prawda w klasie szóstej – ale chemia nadal w siódmej. Oczywiście wtedy mało
który uczeń szedł do pierwszej klasy w wieku 6 lat (ja byłem jednym z
nielicznych wyjątków), więc w klasie szóstej większość uczniów miała 12 lat, a
w siódmej – 13. Dzisiaj w tym mniej więcej wieku są uczniowie właśnie w klasie
siódmej (w szóstej bywa jeszcze sporo 11-latków). Nauka fizyki i chemii
zaczynała się tak późno, bo ktoś – a byli to naprawdę doświadczeni dydaktycy,
autorzy aktualnych do dzisiaj podręczników – uznał, że dopiero w tym wieku
percepcja dziecka jest wystarczająca do nauki tak trudnych przedmiotów. Często
porównuję obecnych uczniów z ich rówieśnikami z moich czasów – często porównuję
również uczniów na tym samym poziomie wiekowym z różnych roczników, które
uczyłem (a mogę sięgnąć doświadczeniem ćwierć wieku wstecz) i nie tylko nie
dostrzegłem, żeby zdolności intelektualne obecnych 11-latków były większe niż
lat temu 10, 20 czy 40, ale wręcz przeciwnie – obecni 13-latkowie przez
11-latków z mojego pokolenia zostaliby kilka razy sprzedani i odkupieni i nawet
by nie zauważyli... Jakim więc cudem ludzie, którzy mienią się być
specjalistami od edukacji stwierdzili, że znacznie mniej dojrzałe dzisiejsze
dzieci ogarną coś, czego nie dawały rady ogarnąć znacznie lepiej pod tym
względem funkcjonujące roczniki?
Ci, którzy
mnie znają wiedzą, że trudno znaleźć większego ode mnie krytyka poprzedniej
ekipy, a szczególnie poprzednich władz resortu edukacji. O ministrach z
legitymacji PiS-u nie potrafię nawet wspomnieć bez siarczystego przekleństwa.
Ale nawet oni nie podważali elementarnej wiedzy z psychologii poznawczej. Tymczasem
instytucja, która rości sobie prawo do bycia instytutem badawczym rozwala
fundamenty edukacji w imię... zaoszczędzenia pieniędzy i zaradzenia problemom
kadrowym. Bo tylko tak można wytłumaczyć chory pomysł obcięcia o 25% liczby
godzin dla fizyków i chemików.
Nie tak dawno
w jednej z facebookowych dyskusji ktoś wrzucił alternatywne rozwinięcie skrótu
IBE: Instytut Burzenia Edukacji... I doprawdy, trudno się z tym nie zgodzić...
Pod treścią podpisuję się obiema rękami, z jedną wątpliwością - Czy wśród tych światłych uczelnianych fachowców naprawdę są tacy, którzy by to dzieło udźwignęli? Bo jeśli są, to dlaczego nie zreformowali należycie kształcenia nauczycielskich kadr? Bo odnoszę wrażenie, że jeśli szkołę zasila nowy narybek, to on jest coraz słabiej przygotowany do wyzwań współczesnej edukacji. Druga wątpliwość jest innej natury, a dotyczy ich odwagi i aktywności, bo największe pretensje do otoczenia edukacji w trakcie wprowadzania deformy Zalewskiej miałam właśnie do środowiska akademickiego, to właśnie oni powinni protestować najgłośniej> To było zadanie dla nich, a ja odnosiłam wrażenie, że oni uprawiają sobie naukę do szuflady. 🙁
OdpowiedzUsuń