Przyjdzie walec i wyrówna
W roku 1971 – „o roku ów”, mógłbym powiedzieć za Wieszczem – w kabarecie „Dudek” Wojciech Młynarski po raz pierwszy wykonał jeden ze swoich najbardziej kultowych przebojów: „Przyjdzie walec i wyrówna”. Treść piosenki nijak ma się do tematyki mojego bloga, ale sam jej tytuł pasuje jak ulał do tego, co od wielu już lat dzieje się w edukacji.
Na różnego rodzaju stronach i portalach poświęconych edukacji często pojawia się taki obrazek.
Obrazek ten zwykle ma jeszcze
podpis w postaci cytatu z Einsteina: „Każdy jest geniuszem. Ale jeśli
zaczniesz oceniać rybę pod względem jej zdolności wspinania się na drzewa, to
przez całe życie będzie myślała, że jest głupia.”
Obrazek ów –
wraz z zacytowaną myślą wielkiego uczonego – ma pokazywać bezsens edukacji, w
której wszystkich ocenia się według tych samych kryteriów i oczekuje od nich
opanowania tych samych kwalifikacji, bez względu na osobiste predyspozycje. I
oczywiście ma to wszystko sens – z jednym, małym zastrzeżeniem. Że wyrzucimy
pierwsze zdanie i napiszemy, że ta maksyma dotyczy tylko tych, którzy są
geniuszami. Bo nie każdy nim jest ani nie każdy może być.
Dawniej szkoła
była instytucją elitarną i elitotwórczą. Wykształcenie wiązało się ze
społecznym awansem, wpływami, a nawet zamożnością. Jednak posiadanie
wykształcenia nie zawsze wiązało się z odpowiednimi kwalifikacjami
intelektualnymi – zbyt uzależnione było od odziedziczonej pozycji społecznej
czy zamożności. Jednym z największych osiągnięć społecznych było umożliwienie
dostępu do edukacji każdemu, niezależnie na pochodzenie społeczne, zamożność,
płeć, wyznanie i to wszystko, co nie ma większego wpływu na możliwości
intelektualne.
Niestety,
często dzieje się tak, że dobre pomysły próbuje się jeszcze ulepszyć – a w
efekcie psuje się je. Ktoś, kto podejmuje działania trudne – zwykle również
kosztowne – nawet jeśli nikt tego od niego nie oczekuje, podświadomie dąży do
uzyskania rezultatu, który owe działania uzasadni. Szkoła ma być powszechna i
dostępna dla wszystkich? To wszyscy powinni ją skończyć... I tu wróćmy do
naszego obrazka, ale przyjmijmy, że drzewo, na które mają się wspiąć zwierzaki
to nie jakaś konkretna umiejętność, ale po prostu – osiągnięcie sukcesu w
postaci ukończenia określonego etapu edukacyjnego. Małpa wejdzie na drzewo.
Ptak wleci. Gdyby tam był kot czy niedźwiedź – też daliby radę. Ale pies, słoń,
ryba, pingwin i foka nie podołają. Tworząc system powszechnej edukacji nikt nie
pomyślał, że ludzie różnią się potencjałem intelektualnym. Że nie każdy jest
geniuszem. W każdym społeczeństwie i każdym pokoleniu najwięcej jest
przeciętnych. Geniusze stanowią może kilka procent, ale jest też kilka procent
tych, którzy nie dorastają nawet do najniższych granic normy. Tymczasem „eksperci”
od powszechnej edukacji uznali, że wszyscy powinni osiągnąć możliwie jak
najwyższy poziom wykształcenia – no bo po co byłoby umożliwiać im to... I tak,
każdy powinien skończyć szkołę podstawową, w której uczy się wielu często
skomplikowanych i abstrakcyjnych treści, przydatnych właściwie tylko ludziom,
którzy zawodowo zajmują się daną dziedziną. Ukończenie szkoły podstawowej
powinien skwitować możliwie jak najwyższym wynikiem egzaminu. Potem powinien
skończyć szkołę średnią – najlepiej też kończącą się maturą, a po zdaniu – z możliwie
jak najwyższym wynikiem – matury iść na studia i uzyskać tytuł co najmniej
licencjata lub inżyniera. A najlepiej to magistra – z doktorem może już nie
przesadzajmy... I tak duże kilkadziesiąt procent populacji przepycha się do
poziomu, który powinien być osiągalny dla kilku – może kilkunastu – procent najinteligentniejszych.
Oczywiście cała ta ogromna rzesza średniaków nie jest w stanie podołać wysokim
wymaganiom. Więc co się robi? Nie, nie zmniejsza się poziomu oczekiwań
stawianych średniakom. Zmniejsza się... wymagania. Wracając do naszego obrazka:
mądry edukator powiedziałby tak: „małpa i ptak – wy próbujcie; reszta – to nie
dla was; wy możecie spróbować czegoś prostszego i zatrzymać się na niższym
poziomie”. Tak zrobiłby mądry edukator. A co proponuje większość współczesnych
edukatorów? Ściąć drzewo i postawić na jego końcu akwarium, żeby ryba poczuła,
że udało jej się osiągnąć sukces...
Wyrównywanie
za pomocą pana Wojtkowego walca ma sens tylko przy budowie drogi. W edukacji taka metoda zawsze
prowadzi do tego, że efekt edukacyjny w postaci ukończenia kolejnych etapów
edukacyjnych rozbiega się z o wiele istotniejszym efektem, jakim jest uzyskanie
określonych kwalifikacji. Obniżanie poziomu wymagań egzaminacyjnych,
kombinowanie z ocenianiem – to wszystko działania, które mają maskować fakt, że
osoby kończące określony etap edukacyjny nie posiadły kompetencji, które z tym
etapem edukacyjnym są związane. Analizuje się wyniki E8 czy matur, porównuje różne
rodzaje szkół i różne ich lokalizacje, odnosi się do wyników z lat ubiegłych. A
brakuje jednej – najważniejszej – konstatacji: im lepsze są te wyniki, tym...
gorsza jest edukacja. Bo nie da się oszukać biologii, która – jak wspomniałem
wcześniej – w każdym pokoleniu daje kilka – może kilkanaście – procent geniuszy.
Wynik egzaminu pokazujący, że geniuszy jest 80% nie ma sensu, bo zakłamuje
rzeczywistość i przeczy prawom natury. Jeśli osiągnięto taki wynik, to znaczy,
że drzewo zostało już ścięte... Powtórzę, że wspaniałą zdobyczą ludzkości jest
sprawienie, że każdy może zdobyć dowolnie wysokie wykształcenie. Ale trzeba zdać
sobie sprawę z tego, że nie każdy musi je zdobyć, a nawet z tego, że nie każdy
powinien. Jest wiele pięknych i pożytecznych zawodów, które można wykonywać, a
do których nie trzeba mieć dyplomu ukończenia wyższej uczelni czy nawet matury.
Oczywiście, nikomu nie wolno zabronić zdobywania wiedzy – ale jeśli sobie nie
radzi, pod żadnym pozorem nie wolno udawać, że daje radę i okłamywać w ten
sposób siebie, jego i wszystkich dookoła. Nikomu to nie przyniesie pożytku – a najmniej
samemu zainteresowanemu...
Komentarze
Prześlij komentarz