Co dalej z egzaminem ósmoklasisty?

Egzamin ósmoklasisty – potocznie określany jako E8 – ostatnio szturmem zdobył poczesne miejsca na forach dyskusyjnych czy w wypowiedziach specjalistów od edukacji. Stało się tak za sprawą dwugłosu w sprawie owego egzaminu, który to dwugłos dotarł aż na oświatowy „Olimp”, czyli do nowo obsadzonego ministerstwa edukacji.

Z jednej strony mamy głos środowiska nauczycieli przedmiotów przyrodniczych, którzy – najzupełniej słusznie – zauważają spadek rangi swoich przedmiotów spowodowany ich nieobecnością na E8 i domagają się ponownego włączenia tych przedmiotów do puli przedmiotów egzaminacyjnych. Ponownego, bo wszak były one już sprawdzane co prawda nie w szkole podstawowej, ale podczas egzaminu gimnazjalnego w jego ostatecznej formie przed likwidacją gimnazjów. Oczywiście jeśli do egzaminu włączyć przedmioty przyrodnicze, to siłą rzeczy podobnie należałoby postąpić z przedmiotami humanistycznymi (historia, wos), które również wypadły z egzaminu.

Drugi głos w tym dwugłosie to stanowisko kadry kierowniczej szkół, skupionej w OSKKO, który domaga się... likwidacji E8 w ogóle. Uzasadnieniem tego stanowiska są dwa (a właściwie trzy) argumenty: po pierwsze, egzamin służy tworzeniu sztucznych rankingów szkół, które nie oddają rzeczywistej jakości pracy szkoły; po drugie, nie wyrównuje szans edukacyjnych uczniów, ponieważ odbywa się po zakończeniu edukacji, więc jego wynik nie posłuży już ustaleniu jakiejś procedury wyrównania poziomu uczniów; po trzecie – ten argument artykułowany jest nieco między wierszami – egzamin narzuca funkcjonowanie edukacji „pod egzamin”, tj. przygotowywanie uczniów nie do szeroko pojętego „życia”, ale do tego, żeby umieli możliwie jak najlepiej rozwiązywać określony typ zadań.

Pozwolę sobie skupić się na tym drugim głosie. E8 to nie tylko egzamin, który określa poziom jaki osiągnął uczeń w szkole podstawowej, ale – przede wszystkim – jeden z głównych elementów systemu rekrutacji do szkół ponadpodstawowych. Likwidacja tego egzaminu spowodowałaby, że albo ciężar rekrutacji – w tym ustalenia jej kryteriów i sposobu przeprowadzania – spadłby kompletnie na szkoły średnie, albo pozostałaby tylko druga część punktów: za świadectwo, wolontariat i osiągnięcia.

Przerzucenie ciężaru rekrutacji na szkoły średnie byłoby nie do przyjęcia zarówno dla kandydatów do tych szkół jak i dla samych szkół. Dzisiaj ósmoklasista może w elektronicznym systemie wybrać wszystkie szkoły i wszystkie klasy, a po wstępnym etapie rekrutacji wybrać tę, która mu najbardziej odpowiada, odrzucając wszystkie pozostałe. Rezygnacja z tego systemu narzucałaby konieczność wyboru jednej konkretnej szkoły, a w przypadku niepowodzenia skazywałaby kandydata na wybór tego, co pozostało – zwykle byłyby to najmniej atrakcyjne (czy to ze względu na lokalizację, czy też ze względu na typ lub poziom) szkoły. Nietrudno sobie wyobrazić, że całkiem zdolny uczeń, który poległ w rekrutacji do topowego liceum trafi do szkoły branżowej – bo tylko tam będzie wolne miejsce – podczas gdy jego znacznie mniej zdolny kolega znajdzie sobie miejsce w liceum gdzieś ze środka tabeli. Byłoby to skrajnie krzywdzące. Z punku widzenia szkoły średniej taki model byłby problemem ze względu na ogrom dodatkowych zadań, które musiałaby wykonać i tak już mocno obciążona kadra tych szkół. Prawdopodobnie – z powodów czysto praktycznych – większość szkół średnich szybko przeszłaby na model „konkursu świadectw”.

Przyjęcie wyników na świadectwie jako jedynego kryterium rekrutacji oznaczałoby odrzucenie jedynego zestandaryzowanego kryterium, które jest obiektywne i jednakowe dla wszystkich uczniów. Abstrahując już od faktu, że nawet w tej samej szkole jeden nauczyciel przedmiotu ocenia łagodniej, a inny surowiej więc piątka u pierwszego z nich może mniej znaczyć niż czwórka u drugiego – a liczy się do średniej oczywiście bardziej – to szkoły nie mają nawet ujednoliconego systemu oceniania. Progi procentowe na poszczególne oceny w różnych szkołach mogą różnić się o wiele punktów procentowych – trudno więc porównywać ocenę z jednej szkoły z oceną z jakiejkolwiek innej. Pozwolę sobie tu pominąć milczeniem oceny, które uzyskują uczniowie z rozmaitych „szkół w chmurze”, które już kompletnie oderwane są od rzeczywistego poziomu wiedzy danego ucznia, bo wystawiane zdalnie sprawdzają nie tyle wiedzę, co umiejętność korzystania z jej źródeł.

Wracamy zatem do punktu wyjścia, którym jest stwierdzenie, że szkoła nie może zrezygnować ze znormalizowanego systemu oceny efektów kształcenia. Jeśli zatem nie E8, to egzaminy z poszczególnych przedmiotów prowadzone być może co rok, jeśli nie co semestr. Z punktu widzenia argumentu o braku możliwości zareagowania na słabe wyniki E8 byłoby to rozwiązanie jak najbardziej wskazane: każdy nauczyciel co roku (co semestr) miałby informację, co jego uczniowie opanowali słabiej i co musi powtórzyć. Oczywiście, nie wyeliminuje to nauki „pod egzamin”, ale bądźmy szczerzy – lepsza taka nauka niż żadna. W ten sposób zaspokaja się też oczekiwania wszystkich nauczycieli, że ich przedmiot będzie ważny. Co więcej, mając standaryzowane wyniki ze wszystkich przedmiotów można dać szkołom średnim dodatkowe narzędzie rekrutacji w postaci wskazania konkretnych przedmiotów do konkretnych klas. Bo może w klasie np. „mat-fiz-inf” niekoniecznie trzeba mieć ocenę celującą z polskiego, ale już z matematyki, fizyki i informatyki wypadałoby ją mieć.

Oczywiście z organizacyjnego – zarówno w skali państwa, jak i szkoły – punktu widzenia byłby to koszmar. Już organizacja E8 jest mocno kłopotliwa i trudna. W tym systemie taki egzamin odbywałby się nie tylko dla jednego rocznika, ale dla kilku i nie trwałby trzy dni, ale dwa-trzy tygodnie. Obawiam się zatem, że nie da się odejść od E8 – jeśli oczywiście chcemy zapewnić kończącym szkołę uczniom jakiekolwiek szanse uczciwej rywalizacji o miejsca w szkołach średnich. I w tym miejscu znów trzeba wrócić do głosu nauczycieli-przyrodników, dopowiadając podobny głos za ich kolegów – humanistów. No bo niby czemu egzamin z trzech tylko przedmiotów ma określać predyspozycje ucznia do podjęcia nauki w szkołach o jakże różnych profilach? Oczywiście profile przyrodnicze wymagają znajomości matematyki – ale przecież nie tylko. Bycie lepszym matematykiem nie oznacza, że będzie się lepszym fizykiem, chemikiem czy geografem. A już na pewno nie można wywnioskować, że lepszym fizykiem będzie ten, kto przeczytał więcej lektur i umie napisać lepszą rozprawkę. Podobnie jak historyk nie musi być biegłym matematykiem. No i oczywiście w żadnym stopniu na predyspozycje do jakiegokolwiek profilu szkoły średniej – z wyjątkiem profili językowych – nie wskazuje lepsza lub gorsza znajomość języka angielskiego czy tym bardziej jakiegokolwiek innego.

Nie ma co rozdzierać szat, że utrzymując egzaminy kończące etapy edukacyjne zostajemy w tyle za tzw. cywilizowanym światem. Dwie największe gospodarcze potęgi UE – Francja i Niemcy – mają egzaminy i nie zamierzają się z nich wycofywać. Nawet tak hołubiona przez wielu polskich edukatorów Finlandia ma maturę i egzaminy po każdej klasie liceum. W ostatnim teście PISA (z 2022 roku) większość państw, które wyprzedzają Polskę pod względem wyników uczniów z matematyki ma egzaminy. Sam egzamin jako taki nie jest złą metodą badania wyników nauczania. Istotna jest treść tego egzaminu, ale to już temat na inne rozważania.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polak z profilu

Cudze chwalicie...

Panem et circenses