Polak z profilu

 

Jakoś tak niedawno Instytut Badań Edukacyjnych, działający na zlecenie Ministerstwa Edukacji Narodowej opublikował projekt profilu absolwenta polskiej szkoły – na razie tylko przedszkola i szkoły podstawowej. Dokument liczy 41 stron, a jego sporządzenie kosztowało „zaledwie” 2 860 000 zł. Niecałe 70 tysięcy za stronę – więc jak za darmo... I w sumie to fakt, że cena usługi – w skali wydatków ministerstwa – jest niewielka. Problem polega na tym, że w tym dokumencie nie ma absolutnie nic nowego, czego wcześniej nie zawierałyby profile absolwentów poszczególnych szkół. Dokładnie te same banały, tyle że okraszone odwołaniami do kilku filozofów oraz nieco inną terminologią. Zarobić prawie 3 miliony za przewertowanie Wikipedii w poszukiwaniu kilku nazwisk czy słownika wyrazów bliskoznacznych? Super praca...

Ale przejdźmy do samego dokumentu. Jak wspomniałem, nie wnosi on nic nowego, ale jest kolejną wersją mocno ogólnikowego profilu absolwenta. Jaki ma być ten absolwent? Powinien umieć selekcjonować informacje na wiarygodne i niewiarygodne – czyli robić coś, czego nie potrafi spora część nauczycieli (osobiście znam takich, którzy dają posłuch teoriom spiskowym zamiast rzetelnym wynikom poważnych badań naukowych). Ma posługiwać się poprawnie językiem – zarówno w mowie, jak i w piśmie. Ciekawe jak się to ma do hurtowo wydawanych przez poradnie psychologiczno-pedagogiczne opinii... Zanim powstanie oparta na omawianym profilu absolwenta podstawa programowa w każdej klasie może być już więcej uczniów, którzy mają papier, że nie muszą znać ortografii niż tych, którzy go nie mają. No i jak ćwiczyć umiejętność pisania bez możliwości zadawania prac domowych? Liczenie na to, że uczeń sam będzie chciał podnosić swoje kompetencje (co jest też wpisane w profil stworzony przez IBE) to naiwność. W kilku miejscach poruszona jest kwestia przewidywania konsekwencji. Hmm... Jakich konsekwencji? Oczekiwanie, że dziecko w wieku kilku czy małych kilkunastu lat będzie w stanie przewidywać abstrakcyjne konsekwencje rozmaitych zachowań to kolejny przykład naiwności twórców dokumentu. Naiwności – albo braku znajomości funkcjonowania dzieci w tym wieku. Zresztą jest to umiejętność, której brakuje wielu dorosłym osobom – patrz piraci drogowi. A prosty związek przyczynowo-skutkowy wiążący konkretne działania uczniów z ich konsekwencjami został w szkole skutecznie zlikwidowany – trwa dobijanie resztek tam, gdzie jeszcze się uchował. Wiele elementów profilu jest nie do zrealizowania w szkole tylko z tego powodu, że dziecko trafia do niej w wieku 6-7 lat i spędza tylko część dnia. I trafia już skażone wieloma przypadłościami, które skutecznie uniemożliwiają osiągnięcie założonego profilu. Jak rozbudzić zainteresowanie czymkolwiek u dziecka, które żyje wyłącznie w świecie tandetnych kreskówek czy nie mniej tandetnych gier na smartfon? Jak nauczyć empatii dziecko, które przez 6 lat uczone było, że liczy się tylko ono i jego potrzeby? Jak nauczyć szacunku do innych – zwłaszcza tych, którzy odstają od stereotypu „normalności” – dziecko, które w domu (i nie tylko) nasączane jest bezustannie nienawiścią do „odmieńców” czy „obcych”? Zresztą – jak już wspomniałem – samo środowisko nauczycielskie nie jest wolne od tych przypadłości, od których wolny ma być absolwent szkoły. Czy nauczyciel, który uważa szczepienia za spisek koncernów farmaceutycznych może wychować ucznia dbającego o profilaktykę prozdrowotną? Jakiego patriotyzmu i – przede wszystkim – jakiego szacunku dla przedstawicieli innych nacji nauczy swoich podopiecznych fanatyczny wyznawca rozmaitych prawicowych ugrupowań?

Dostaliśmy za grube pieniądze dokument, który ma być poddany teraz konsultacjom, ale którego konsultować się tak naprawdę nie da, bo zawiera truizmy. A że są one w wielu miejscach niewykonalne – mamy dokument, który pozostanie na papierze jako kolejny bezużyteczny wytwór określający edukację. Na jego podstawie powstanie JAKAŚ podstawa programowa, w oparciu o którą nauczyciele będą przepychać z klasy do klasy kolejne roczniki uczniów udając, że wypuszczają „produkt” zgodny z oczekiwaniami społecznymi. Czyli będzie dokładnie tak samo, jak obecnie – ale po drodze jeszcze parę milionów z naszych podatków przepłynie do czyjejś kieszeni za nikomu niepotrzebną pracę. A wszystko po to, żeby władza mogła powiedzieć elektoratowi, że reformuje edukację. A że ów elektorat i tak nienawidzi szkoły i nauczycieli, więc ewentualną porażkę reformy łatwo będzie zrzucić na nas. No ale my już powinniśmy do tego przywyknąć...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Cudze chwalicie...

Panem et circenses