Cudze chwalicie...
Ostatnio –
w związku z zapowiedziami zmian, które mają się dokonywać w polskiej edukacji –
nastąpił wysyp artykułów wychwalających skandynawski model edukacji. Gdy się je
czyta, to rzeczywiście, model ów jawi się jako coś wartego uwagi i
zaimplementowania gdzie indziej. Ostatnio wpadł mi w oko artykuł p. Joanny
Biszewskiej, która na łamach portalu „edziecko” opisuje szwedzki system
edukacji. Pani Joanna nie może się wprost nachwalić, jaki to wspaniały system i
jak świetnie w nim funkcjonują dzieci. Ale nie byłbym sobą, gdybym nie zaczął
szukać dziury w całym i nie sięgnął po wyniki testu PISA z 2022 roku. Jeśli
chodzi o umiejętności matematyczne to Szwecja wypadła o 7 punktów i 7 miejsc
gorzej niż Polska. W kategorii „rozumienie czytanego tekstu” jest nieco lepiej:
Szwecja traci do Polski tylko 2 punkty i 2 miejsca. Pod względem rozumowania w
naukach przyrodniczych wyprzedzamy Szwecję o 4 miejsca mając od niej o 5
punktów więcej.
Ktoś może
powiedzieć, że to tylko statystyka, a są też inne, które pokazują, że np.
dzieci w szwedzkich szkołach są szczęśliwsze, że mniej tam samobójstw u młodych
ludzi itp. I to prawda – tylko może po prostu ludzie w Skandynawii są szczęśliwsi
niż gdzie indziej nie dlatego, że mają mniej stresującą szkołę, ale ot tak – bo
są... Test PISA – na który często powołują się również zwolennicy innych niż
nasz „pruski” model edukacji – jest obiektywnym sprawdzianem uczniów w
określonym wieku i pokazuje, na jakim poziomie w różnych państwach rozwijane są
kluczowe umiejętności. I Polska – mimo przestarzałego systemu, problemów
kadrowych oraz niedoinwestowania – osiąga w tym teście nadspodziewanie wysokie
wyniki za każdym razem plasując się w okolicach pierwszej dziesiątki. Gdzie
bylibyśmy, gdyby szkoła w Polsce była tak finansowana, jak w państwach
skandynawskich?
Oczywiście
nie znaczy to, że w polskiej szkole jest wspaniale. To, że jest nieźle to wynik
w zasadzie wyłącznie zaangażowania nauczycieli, którzy partyzanckimi metodami,
często wbrew organom decyzyjnym w oświacie, starają się osiągać ze swoimi
uczniami jak najlepsze efekty. Najnowsze badanie PISA pokazało wyraźny spadek
jakości polskiej edukacji – większy niż mógłby wynikać wyłącznie z problemów
związanych z pandemią. Przyczyn tego spadku wielu upatruje w likwidacji
gimnazjów. I trudno się z tym nie zgodzić. Kiedyś, dawno temu sam byłem
przeciwnikiem ich wprowadzania. Ale czas pokazał, że nie był to zły pomysł i
zaczęły się nawet pojawiać rozmaite pomysły, jak by ten system jeszcze
ulepszyć. Niestety, przyszedł PiS-owski walec i wyrównał...
Obecny
rząd – przynajmniej oficjalnie i na chwilę obecną – odżegnuje się od możliwości
przywrócenia dodatkowego etapu edukacyjnego w postaci gimnazjum kosztem skrócenia
nauki w szkole podstawowej i średniej. A to byłby moim zdaniem krok w dobrym
kierunku. We wspomnianym przeze mnie na wstępie artykule p. Biszewskiej pojawia
się dość częsty wciąż jeszcze w polskiej szkole problem uczenia zbyt wielu
szczegółów. No ale jeśli np. geografii uczy się od klasy piątej i łącznie w
ciągu czterech lat jest 5 godzin tego przedmiotu tygodniowo, to czymś ten czas
trzeba zapchać. Więc uczy się indeksu rzek w Azji czy stolic państw
afrykańskich. Czytałem niedawno wywiad z polskim piłkarzem, który wiele lat
przebywa w USA i według którego przeciętny Amerykanin wie z grubsza gdzie jest
Hiszpania czy Wielka Brytania, ale Polska czy inne państwa naszego regionu to
po prostu „Europa”, w której jeździ się na niedźwiedziach i pije wódkę (to ostatnie
to akurat prawda)... Ale to Amerykanie – nie Polacy – polecieli na Księżyc i
Stany Zjednoczone są pierwszą potęgą gospodarczą na świecie, a my – mimo znajomości
rzek Azji i wszystkich pasm górskich na świecie – ledwo łapiemy się do
dwudziestki (a i to tylko sporadycznie i przypadkiem).
Może więc
dobry byłby powrót do podziału na 6-klasową szkołę podstawową, 3-klasowe
gimnazjum i takie samo liceum? W szkole podstawowej – w klasach IV-VI (czyli w
tzw. II etapie edukacyjnym) – większość przedmiotów powinna być zblokowana. Blok
przyrodniczy obejmowałby biologię, geografię oraz elementy chemii, fizyki i
szeroko rozumianej „techniki”, zaś blok „humanistyczny”: historię (głównie
Polski – jeśli powszechną, to wyłącznie jako tło dla naszych dziejów) oraz
elementy wiedzy o funkcjonowaniu społeczeństwa. Oddzielnie język polski, ale
nie jako „historia literatury powszechnej” tylko nauka poprawnego posługiwania
się językiem ojczystym. I też niekoniecznie ze znajomością definicji przydawki
czy partykuły – ważne, żeby umieć je poprawnie stosować, a nie wiedzieć czym
są. Matematyka – na poziomie przygotowującym do wykonywania codziennych
obliczeń oraz dającym podstawę do wszelkich obliczeń, które będą wykonywane w
klasie I gimnazjum. Do tego „blok artystyczny”: plastyka, muzyka, może zajęcia
taneczne – do wyboru jeden przedmiot na zaliczenie (bez oceny). Wychowanie fizyczne – w formie fakultetów do
wyboru: różne gry sportowe, lekka atletyka, fitness, może jakaś ogólna
rekreacja, joga czy turystyka. I też na zaliczenie bez oceny. Po szkole
podstawowej sprawdzian z polskiego, matematyki i obu bloków przedmiotowych.
Przy takim
układzie w gimnazjum można by się pokusić już o jakąś specjalizację i może
niekoniecznie wszystkich uczyć wszystkiego dogłębnie, ale wprowadzić podział na
„podstawę” (obowiązkową dla każdego z każdego przedmiotu) i „rozszerzenie” – do
wyboru albo przedmioty przyrodnicze, albo humanistyczne (nie konkretny
przedmiot, ale cała grupa). Plus oczywiście język polski i matematyka – rozszerzony
polski jako dodatek do rozszerzonego „bloku humanistycznego”, a rozszerzona
matematyka – przy rozszerzeniu z przedmiotów przyrodniczych. Wychowanie
fizyczne i przedmioty artystyczne – realizowane na podobnej zasadzie jak w
szkole podstawowej. Na koniec egzamin: dla wszystkich poziom podstawowy ze
wszystkiego plus część rozszerzona z wybranego bloku.
W tym
modelu liceum lub technikum mogłoby już w ogóle pominąć naukę podstaw z
jakiegokolwiek przedmiotu i ograniczyć się wyłącznie do wybranych przez ucznia
przedmiotów kierunkowych, uczonych na poziomie rozszerzonym. Mogłoby to
oznaczać nawet brak np. języka polskiego czy matematyki w liceum – pełen zakres
podstawy z tych przedmiotów powinien zakończyć się w gimnazjum, a później
zostałyby tylko „smaczki”, których już nie wszyscy muszą się uczyć. Tu
zrezygnowałbym również z wychowania fizycznego oraz przedmiotów artystycznych. Oczywiście
w liceach ogólnokształcących – szkoły sportowe czy artystyczne to inna
historia.
W swoim –
dość długim – wywodzie pominąłem naukę języka obcego (jakiegokolwiek). Bo
szczerze powiedziawszy, to nie znam nikogo, kto nauczyłby się sprawnie
posługiwać językiem obcym ucząc się go wyłącznie w szkole. Po co zatem marnować
czas i pieniądze na coś, co nie spełnia oczekiwań? Może lepiej – w tym zakresie
– wprowadzić „bon edukacyjny”, który każdy musiałby zrealizować w jakiejś
niepublicznej szkole językowej. Zaproponowany przeze mnie model dałby spory
zapas godzin, które dzisiaj uczniowie spędzają w szkole – byłby to zatem czas możliwy
do wykorzystania na naukę języka w warunkach, które są do tego znacznie
odpowiedniejsze niż obecnie.
Żeby
opisany przeze mnie model zdał egzamin niezbędni będą odpowiednio przygotowani
nauczyciele oraz dobrze wyposażone szkoły. Ale to kwestia techniczna – jak będzie
model, to i to da się ogarnąć.
Komentarze
Prześlij komentarz