Ocena do oceny

 

Biorąc pod uwagę podejście obecnego kierownictwa resortu do kwestii edukacji pytanie brzmiało nie „czy?”, ale „kiedy?” na tapet trafi sprawa oceniania. I nie wiem, czy to efekt uczenia się na wcześniejszych błędach, czy po prostu kampania wyborcza, ale tym razem resort zapowiedział, że wsłucha się w głos nauczycieli. A jako że jestem jednym z nich, pozwolę sobie swój głos (mocno ostatnio osłabiony w formie „audio”, ale wciąż donośny w piśmie) dołożyć do publicznego dyskursu.

Że obecny system ocen jest zły to nikogo nie trzeba przekonywać. Postaram się wymienić główne wady obecnego systemu – których wyeliminowanie powinno być priorytetem władz oświatowych.

Po pierwsze sześciostopniowa skala ocen nie przekazuje żadnej informacji. Poza najniższą oceną – niedostateczną – pozostałe mają znaczenie wyłącznie ambicjonalne, bo ich efekt jest dokładnie taki sam. Równie dobrze można by jeszcze skrócić tę skalę do trzech ocen: „nie zaliczył”, „zaliczył”, „wybitny”, bo do tego wszak sprowadzają się obecne cyferki, które wpisujemy uczniom.

Drugi problem to nadanie ocenom roli bardzo ważnego wskaźnika obiektywnego przy jednoczesnym pozbawieniu jej obiektywnych kryteriów wystawiania. Żeby chociaż kryteria oceniania w różnych szkołach były tak określone, jak zasady obowiązujące w piłce nożnej dotyczące przyznawania rzutów karnych czy kartek – gdzie ogólne zasady są określone, a różnice wynikają z interpretacji. W przypadku ocen szkolnych nie tylko różni nauczyciele w tej samej szkole mogą różnie interpretować te same kryteria, ale nie ma nawet ogólnie obowiązujących kryteriów pomiędzy szkołami. Ba, nie ma nawet określonej granicy między oceną niedostateczną i dopuszczającą – czyli progu, który oddziela „zdał” od „nie zdał”. A przypomnę, że przy rekrutacji do szkół średnich tylko połowa punktów pochodzi z obiektywnego i uniwersalnego pomiaru, jakim jest E8, zaś drugie 50% to w głównie efekt uzyskania określonych cyferek na świadectwie ukończenia szkoły podstawowej.

Te dwa problemy spowodowały, że pojawił się trzeci – najbardziej chyba dla nauczycieli kłopotliwy. Otóż ocena przestała być informacją o stopniu realizacji celu, a stała się celem samym w sobie. Nagrodą, którą dostaje się za zrobienie czegoś. Gdybym dostawał złotówkę za każdym razem, gdy uczeń (lub rodzic) poprosił mnie o dodatkową pracę domową, żeby poprawić ocenę, to dzisiaj nie musiałbym pracować tylko robiłbym to co Pusiek (dla niewtajemniczonych: znajomy Romana Kilińskiego – w prostej linii potomka Jana) na Antylach. Zresztą robiłbym to w towarzystwie licznych moich kolegów i koleżanek (aczkolwiek koleżanki niekoniecznie robiłyby to samo co Pusiek – ewentualnie robiłyby „symetrycznie”)... W pewnym sensie ułatwił nam życie zakaz oceniania prac domowych – dzięki temu uczniowie stali się jakby bardziej chętni do bieżącego poprawiania ocen wiedząc, że później może nie być na to czasu, a ściągniętym z internetu referatem czy inną tego typu pracą już się nie da nic załatwić.

Ocena jest więc towarem. Została oderwana od jej podstawowej roli, jaką jest bycie wskaźnikiem opanowania wiedzy i w procesie edukacji to ona – a nie wiedza – stanowi cel. Gdyby jeszcze była w jakiś jednoznaczny, liniowy sposób powiązana ze stojącą za nią wiedzą, to nie byłoby tak źle. Tymczasem na ocenę ma wpływ tyle czynników, że wiedza zaczyna być jednym z mniej istotnych. Czy można się zatem spodziewać, że uczniowie będą opuszczali szkołę wyposażeni w wiedzę, jeśli zależy im wyłącznie na ocenach? Wolne żarty...

Że potrzeba zmian to zatem oczywiste. Tylko jakich? Odpowiedź jest prosta: trzeba sprowadzić ocenę do jej podstawowej roli i uczynić z niej wyłączną rolę. Szkoła ma za zadanie edukować. Ocena – w jakiejkolwiek by nie była formie – ma informować, w jakim stopniu cel edukacyjny został osiągnięty. To taki elementarz pomiaru dydaktycznego, ale chyba najwyższy czas do tego elementarza wrócić. Jak to osiągnąć? Znów zacznę wyliczankę.

Po pierwsze, ocena musi stracić swój sprawczy wymiar. Ma być wyłącznie wewnątrzszkolnym wskaźnikiem bez jakiegokolwiek przełożenia na cokolwiek, co dzieje się poza szkołą. O rekrutacji powinny decydować punkty uzyskane na egzaminach, wyniki konkursów czy zawodów sportowych, ewentualnie (ale to inny temat) tzw. wolontariat. Osiągnięcie określonych ocen – jako potwierdzenie osiągnięcia określonego efektu edukacyjnego – miałoby wpływ na promocję z klasy do klasy czy – ostatecznie – ukończenie szkoły. I tyle.

Po drugie, trzeba odejść od uśrednionej oceny w skali 1-6. Uczeń – i jego rodzic – nie może dostawać uśrednionej, a zatem nic nie mówiącej – cyferki. Musi dostać konkretny komunikat: „to umiesz” – „tego nie umiesz”. Ocena może być nawet zero-jedynkowa: wystarczy ułożyć test (jakąkolwiek miałby formę) w postaci pojedynczych zadań, sprawdzających konkretne umiejętności i każdą z nich oceniać oddzielnie.

Te dwa proste kroki – oczywiście wymagające dopracowania, określenia szczegółowych zasad i procedur – przywrócą procesowi edukacji jego właściwy przebieg. Ale jest jeszcze jeden aspekt oceniania, którym również należy się zająć. To ocenianie zachowania. Najtrudniejszy – i najbardziej pozbawiony sensu – element pracy wychowawczej. Tu już kompletnie nie ma żadnych reguł – a te, które próbuje się wprowadzić są dziurawe jak przeżarty rdzą durszlak. Uwaga za bójkę z kolegą zrekompensowana pochwałą za przyniesiony do klasy kwiatek? Absurd, ale bywa brany pod uwagę, gdy rozważa się punktowy system oceniania zachowania. Czy uczeń, który nie ma żadnych negatywnych uwag, mówi „dzień dobry” wszystkim nauczycielom, ale poza tym nie robi nic nadzwyczajnego zasługuje na ocenę wzorową, bardzo dobrą, a może tylko dobrą? Czy uczeń, który dostał kilka negatywnych uwag zachowuje prawo do oceny poprawnej? Żeby jeszcze ta ocena była jakimś tam przedmiotem pożądania ucznia. Czasem, gdy uczniowi wychodzi średnia „do paska”, ocena zachowania (które musi być co najmniej bardzo dobre, żeby dostać świadectwo z wyróżnieniem) może być jakąś tam formą nacisku. Ale czy powinna nią być? A już śmiechu warte jest traktowanie obniżenia oceny zachowania jako kary dla uczniów, którzy łamią szkolne zasady. Szkolny chuligan przed niczym tak nie drży, jak przed nieodpowiednią lub naganną oceną zachowania. Zamiast absurdalnego oceniania zachowania powinien zostać wprowadzony system kar i nagród. Niech wychowawca ma prawo np. nie zabierać problematycznego ucznia na klasową wycieczkę. Albo zakazać mu przyjścia na szkolną dyskotekę. Z kolei dla uczniów wyróżniających się pod względem postawy na odwrót – np. sfinansowanie udziału w wycieczce przez szkołę...

Pewne rozwiązania wydają się dość proste – aczkolwiek nie należy ulegać złudnemu przekonaniu, że rzeczywiście takie są. Wszystko, co ma zostać zrobione na delikatnej tkance, jaką jest edukacja musi być poprzedzone rozważeniem wszelkich „za” i „przeciw”. Zebraniem głosów wszystkich zainteresowanych stron. Mam nadzieję, że mój głos może być jakimś przyczynkiem do dyskusji i punktem zaczepienia w dalszych rozważaniach.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kochane bombelki

Polak z profilu

Instytut Burzenia Edukacji