Taka mała refleksja
„Gazeta
wyborcza” opublikowała wywiad red. Karoliny Słowik z prof. Małgorzatą Żytko –
kierowniczką Zakładu Wczesnej Edukacji i Kształcenia Nauczycieli Wydziału
Pedagogicznego UW. Tematem rozmowy było – popularne ostatnio (i nie tylko
ostatnio) – ocenianie. Pani profesor zauważa, że ocenianie nie powinno służyć
selekcjonowaniu uczniów czy być elementem kary lub nagrody. Tylko czy słusznie?
Ocena to wskaźnik, który niezależnie od przyjętej skali powinien być
skorelowany z poziomem opanowania określonych umiejętności. Ocena zatem jak
najbardziej – nie tylko może – powinna selekcjonować. Dzielić uczniów na tych,
którzy już posiedli wymagane na danym etapie kształcenia kompetencje, tych,
którzy posiedli je w nieco mniejszym, ale wystarczającym stopniu oraz tych,
którzy posiedli je w stopniu niewystarczającym i muszą uzupełnić braki. Jak w
sporcie – czasem jeden punkt albo jedna tysięczna sekundy przesądza o tym czy
ktoś powalczy o medale, czy też będzie musiał zadowolić się tylko samym
udziałem w zawodach. Osiągnięcie określonego poziomu daje satysfakcję, a
znalezienie się „pod kreską” wiąże się z goryczą porażki. Cóż, takie jest
życie. Że boli? „Budka suflera” śpiewa, że „nic nie boli tak, jak życie” –
szkoła jest tym miejscem, które nie tylko powinno wyposażyć uczniów w wiedzę i
umiejętności, ale też przygotować ich do życia – a zatem oswoić również z
goryczą porażki, która przypada w udziale każdemu. Czy ocena powinna
stygmatyzować? A cóż to znaczy? Dzisiaj uznajemy za „stygmatyzowanie” zwrócenie
uczniowi jakiejkolwiek uwagi. Doszliśmy do tego momentu, w którym wstydu nie
przynosi łamanie reguł, ale wskazywanie ich i nawoływanie do ich
przestrzegania. Tak, ocena jest stemplem, który dzieli uczniów na lepszych i
gorszych. Tak jak wyniki sportowe dzielą sportowców na lepszych i gorszych. Jak
wyniki w pracy dzielą pracowników na lepszych i gorszych. Chociaż akurat w tym
ostatnim przypadku najtrudniej o klarowne i jednoznaczne kryteria – może poza
pracą w szeroko rozumianej sprzedaży.
Oczywiście nie
jest to jedyny ani nawet nie powinien to być główny cel oceniania. Tu pełna
zgoda z prof. Żytko – jej głównym celem jest wspieranie uczniów w procesie
kształcenia poprzez informowanie o aktualnym poziomie opanowania wiedzy i
umiejętności. I tu pojawia się problem w postaci nieadekwatnej skali ocen. Obecnie
stosowana skala 6-stopniowa jest absolutnie bezużyteczna i nie informuje o
niczym – może o tym, kogo nauczyciel bardziej lubi czy bardziej nie lubi... O
wiele lepsza byłaby np. skala procentowa przy założeniu, że ocenia się
zero-jedynkowo opanowanie konkretnych umiejętności. Wtedy uczniowie – i ich rodzice
– mieliby konkretną informację, jakie umiejętności zostały już opanowane, a
jakie nie i czy to wystarczy, żeby np. zdać do następnej klasy czy dostać się
do następnej szkoły. Ocena opisowa nie jest tu żadną alternatywą, bo albo
sprowadza się do stwierdzenia: „umie” – „nie umie” (co można załatwić punktacją
0-1), albo jest związana z umiejętnościami językowymi (i rozwlekłością języka)
nauczyciela, który zamiast powiedzieć krótko: „umie – nie umie” rozwleka
wypowiedź do granic wytrzymałości. Ta metoda wymagałaby jednak odpowiedniej
konstrukcji poleceń – żeby uczeń wiedział, jakie umiejętności w jakim zadaniu są
sprawdzane. Oczywiście to jest do zrobienia – może nie za pomocą generatora
prac klasowych, ale da się zrobić.
Inny problem,
jaki porusza prof. Żytko to egzaminy zewnętrzne. Że wymuszają naukę pod klucz,
że nie są wskaźnikami, które można wykorzystać w dalszej edukacji, ale stały
się celem samym w sobie, że zbyt wiele od nich zależy... Te argumenty podnoszą
też inni krytycy obecnego systemu. Tylko... co złego jest w uczeniu „pod
egzamin”? Jeśli uczeń zda egzamin to znaczy, że opanował określoną wiedzę i
umiejętności. Oczywiście dyskusji może i powinien podlegać kształt egzaminów,
sposób sprawdzania wiadomości, zakres sprawdzanych treści. Natomiast sam
egzamin to najbardziej obiektywna forma porównania kompetencji nabytych przez
różnych uczniów w różnych szkołach. Jeśli chcemy, żeby wszyscy uczniowie mieli
naprawdę równe szanse – musimy zapewnić im jednakowe reguły.
Ogólnie
wydźwięk wypowiedzi prof. Żytko jest mniej więcej taki, że jest źle (niemal
tragicznie), ale może będzie lepiej, bo pani ministerka edukacji chce sytuację
naprawić i tym razem ma zamiar zapytać o zdanie nauczycieli. Jeśliby
rzeczywiście miała tym razem pytać – i przede wszystkim uwzględniła głos
środowiska, a nie tylko odfajkowała „zasięgnięcie opinii” – to może coś się
poprawi. Oby – trzymam kciuki.
Komentarze
Prześlij komentarz