Dlaczego nie da się zreformować szkoły?

 

Pytanie w tytule sugeruje, że szkoła nie da się zreformować. Tymczasem najtęższe umysły polskiej edukacji – skupione m.in. w Instytucie Burzenia... przepraszam Badań Edukacyjnych – właśnie usiłują przeprowadzić największą od czasów ministra Handtkego reformę tej, jakże ważnej sfery funkcjonowania państwa i społeczeństwa. A tu nagle wychodzę taki ja (nawet nie cały na biało) i twierdzę, że się nie da. W dodatku chcę to argumentować. No ale niech mi będzie – spróbuję.

Najpierw – jak na matematyka przystało – określę przestrzeń, w której będę przeprowadzał dowód. Otóż mówiąc o szkole mam na myśli szkołę państwową i publiczną, podlegającą administracyjnie jednostkom samorządu terytorialnego, a merytorycznie – ministrowi właściwemu ds. edukacji. Szkołę, która objęta jest (na poziomie podstawowym) obowiązkiem szkolnym, a powyżej podstawowego – obowiązkiem nauki. A zatem szkoła, do której musi iść każdy.

Głównym – i w zasadzie jedynym – powodem, dla którego opisana wyżej szkoła nie może zostać zreformowana, bo z definicji nie może być dobra (tzn. przynosząca oczekiwane efekty) jest to, że jest ona powszechna i obowiązkowa. Resztę wywodu poświęcę na powiązanie w/w właściwości szkoły z niemożnością jej usprawnienia.

Przeciętna szkoła publiczna wyposaża przeciętnego ucznia w papkę mało strawnych i jeszcze mniej przydatnych wiadomości, niepowiązanych nie tylko z tzw. życiem – w tym potrzebami rynku pracy – ale zazwyczaj również z wiadomościami z innych przedmiotów. Jakże dużo gorzkiej prawdy jest w prześmiewczym powiedzeniu, że człowiek uczy się przez całe życie – z wyjątkiem okresu spędzonego w szkole. I to jest główny powód, dla którego szkoła nie cieszy się szacunkiem, a nauczyciele – autorytetem. Powszechność i egalitarność szkoły zabija to, co mogłoby stanowić o jej wartości, czyli wyjątkowość i elitarność. I tak się dzieje od szkoły podstawowej po studia: jeden tylko Uniwersytet Warszawski ma mniej więcej połowę łącznej liczby studentów, jaką ma osiem uczelni Ivy League – przy blisko dziesięciokrotnie mniejszej w stosunku do USA liczbie ludności Polski. Nawet doktorat przestał już być czymś szczególnym i nobilitującym, stając się sposobem na przeczekanie dla tych, którzy w miarę dobrze skończyli studia magisterskie, ale nie załapali się na jakąś ciekawą posadkę poza szeroko rozumianą nauką. Tzw. profile absolwentów, które tworzone są bądź to centralnie, bądź lokalnie – na potrzeby konkretnej szkoły – kreślą szablon przeciętnego absolwenta z umysłem przypominającym salę sprzedażową w Biedronce i wystrojonego w uogólniony i słabo dopasowany garnitur postaw społeczno-obyczajowych, których ani nie zna, ani nie rozumie...

Oczywiście w systemie edukacji publicznej nie ma innej opcji: szkoła publiczna musi być powszechna i egalitarna. Nawet rozmaite rankingi łamią tę zasadę i – z punktu widzenia idei publicznej edukacji – nie powinny być tworzone. Uczeń w Warszawie i uczeń w Pcimiu Dolnym (z całym szacunkiem dla Pcimia Dolnego i jego mieszkańców – z wyjątkiem jednego z jego wójtów) powinni mieć identyczną szkołę, dającą identyczne szanse i wypuszczającą identycznego absolwenta z identyczną papką nikomu niepotrzebnych wiadomości.

Nie trzeba nikogo przekonywać, że tak nie jest: szkoły nawet w jednym mieście mają różny poziom, uczą w nich różni nauczyciele, uczęszczają różni uczniowie – różniący się nie tylko możliwościami intelektualnymi, ale również wyniesionymi z domu nawykami, etosem itp. Społeczeństwo nauczyło się, że od szkoły nie może wymagać zbyt wiele dobrego – więc nie oczekuje. Szkoła ma zapewnić pewne niezbędne minimum i z tego jest rozliczana. Nic zatem dziwnego, że i nauczyciele nie cieszą się autorytetem. Podnoszenie wynagrodzeń nic w tej materii nie zmieni – wręcz przeciwnie, może spowodować jeszcze większy spadek autorytetu (ludzie rzadko poważają tych, których uważają za nieprzydatnych, a którzy – w ich opinii – zarabiają zbyt wiele).

Wymienione wyżej cechy systemu powszechnej edukacji publicznej pokazuję, że system ten zwyczajnie nie działa. A ponieważ różnice między różnymi szkołami wynikają z wielu niezależnych od siebie – i od samego systemu edukacji – przyczyn, zatem nawet w teorii system powszechnej edukacji publicznej zwyczajnie nie ma prawa poprawnie działać. Można by wręcz powiedzieć, że jest sprzeczny z naturą. Każda zatem próba reformowania go jest skazana na porażkę – jest po prostu stratą czasu, pieniędzy, intelektualnego potencjału.

Jedynym możliwym rozwiązaniem jest – przy zachowaniu powszechności – przywrócenie choćby wyjątkowości, a zatem pewnej namiastki elitarności edukacji. Można to zrobić poprzez scedowanie przez państwo obowiązku zapewnienia dostępu do edukacji na instytucje niepubliczne – wzorem niepublicznych zakładów opieki zdrowotnej. To jednak temat na inne rozważania...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kochane bombelki

Polak z profilu

Instytut Burzenia Edukacji