Zachowuj się, Jasiu!
Jedną z
propozycji, dość intensywnie ostatnio promowaną przez jej twórców jest zmiana
zasad oceniania zachowania: zamiast obecnej, sześciostopniowej skali ma zostać
wprowadzona forma samooceny dokonywanej przez uczniów w oparciu o indywidualne
rozmowy z wychowawcą. Na pierwszy rzut oka pomysł wydaje się być słuszny: uczeń
dokonuje refleksji nad swoim zachowaniem pod kierunkiem mentora, czyli ma
szansę zrozumieć dlaczego jego określone postawy są lub nie są akceptowalne.
To tak na
pierwszy rzut oka. „Eksperci”, którzy wpadli na ten pomysł przyjęli – niczym nieuprawnione
– założenie, że każdy uczeń, nawet najbardziej zdemoralizowany klasowy chuligan
w wyniku rozmowy z wychowawcą zachowa się jak przestępca po rozmowie z
serialowym ojcem Mateuszem – ukorzy się i dokona „obywatelskiej samokrytyki”
poddając się dobrowolnie wszelkim konsekwencjom...
O święta
naiwności! Samoocena – często (jeśli wychowawca ma czas i zapał) oparta o wiele
wskaźników – jest elementem wystawienia oceny zachowania i dzisiaj. I żadnego
wychowawcy nie zaskakuje już, gdy uczeń mający kilkanaście negatywnych uwag jest
przekonany, że zasługuje na ocenę co najmniej dobrą. No bo przecież on nic
takiego nie robi, a nauczyciele się uwzięli (a i uwagi to tyko omyłkowo akurat
jemu wpisują). Że już nie wspomnę o uczniach, którzy zwyczajnie są zbyt
dziecinni jak na swój wiek, a w dodatku w domu ich zachowanie budzi u rodziców
śmiech zamiast zwrócenia uwagi na jego niestosowność. Bo – czy nam się to
podoba, czy nie – oceniając zachowanie uczniów oceniamy w zasadzie również ich
rodziców i pracę wychowawczą, którą wykonują (lub której nie wykonują).
Kolejna
kwestia to czas. Dzisiaj wychowawca – zazwyczaj w domu – w oparciu o różne
informacje wystawia ocenę swoim uczniom. Zajmuje to sporo czasu, ale w końcu
mamy 40-godzinny tydzień pracy, więc dwa razy do roku możemy poświęcić godzinę
czy dwie na ten proces (jeśli już musimy). Rozmowy z uczniami nie będą się odbywały
w czasie po lekcjach – nikt nie może zmusić uczniów, żeby zostawali w szkole
dłużej niż to konieczne lub dodatkowo do niej przychodzili. Taka rozmowa – żeby
miała sens – musi trwać 10-15 minut. Przy klasie, w której jest 20 uczniów (a
to mała klasa – zwykle jest więcej) daje to około 5 godzin rozmów. Kiedy je
przeprowadzić? Na godzinie wychowawczej? Raz że da się wtedy odbyć może 3 takie
rozmowy, więc na wszystkie rozmowy trzeba by poświęcić połowę semestru, to
jeszcze trzeba zapomnieć o jakiejkolwiek dyskrecji w jej trakcie, no i co z
resztą klasy? W czasie przerw? Uczeń – i nauczyciel (jeśli nie pełni akurat
dyżuru) – ma prawo do odpoczynku w czasie przerwy. Więc może pomysłodawcy – w całej
swojej mądrości – podpowiedzą mi, w jaki sposób mam wygospodarować kilka godzin
na rozmowy z moimi uczniami?
A zastanówmy
się, co miałoby być efektem tak pojmowanej oceny zachowania. Jakaś notatka, w
której zapisane zostałyby pozytywne i negatywne aspekty zachowania ucznia,
podpisana przez samego ucznia i jego wychowawcę? A może ocena z obecnie istniejącej
skali, z tą różnicą, że nie wystawiona przez samego wychowawcę, ale uzgodniona
(w drodze kompromisu?) przez wychowawcę i ucznia? I czy w ogóle ocena czyjegoś
zachowania powinna uwzględniać jakieś kompromisy?
Jak powinna
zatem wyglądać ocena zachowania ucznia? Ano... nijak. Po prostu – nie powinno
jej być. Szkoła ma spisany jakiś regulamin – zazwyczaj odpowiadający
powszechnie obowiązującym w danym społeczeństwie normom – i każdy uczeń po
prostu musi tego regulaminu przestrzegać. Jeśli pojawiają się jakieś naruszenia
norm, to wychowawca podejmuje działania „naprawcze” – samodzielnie, albo we
współpracy z pedagogiem szkolnym i/lub rodzicami ucznia – i kontroluje, czy
nastąpiła poprawa. Nie ma z tego żadnej oceny – jest wychowanie. Jeśli skala
naruszenia jest zbyt duża albo dostępne szkole środki wychowawcze nie działają –
powinny zostać zaangażowane instytucje zewnętrzne. I znów – bez oceny, bo to ma
być działanie wychowawcze. Oceną będzie tu ewentualnie obiektywne stwierdzenie
czy już jest dobrze, czy jeszcze nie. Nie trzeba tego robić za pomocą
jakichkolwiek wskaźników. A jeśli uczeń przestrzega norm, to jak go ocenić? Tak
samo poprawnie zachowuje się uczeń, który wypełnia wszystkie szkolne obowiązki –
i tylko tyle, nic ponad to – jak uczeń, który każdą wolną chwilę poświęca na
jakieś nadobowiązkowe działania na rzecz klasy, szkoły czy kogokolwiek innego.
To jest kwestia osobowości ucznia – ona zaś nie ma prawa być oceniana (tak jak
nie jest oceniany wzrost czy kolor oczu ucznia).
Łamanie reguł –
poza oczywiście podejmowaniem działań naprawczych – powinno pociągać za sobą
kary. I nie łudźmy się – nawet ocena naganna nie jest dla tego, kto na nią
zasłużył żadną karą. Kary powinny być bardziej materialne: np. zakaz
uczestniczenia w klasowej wycieczce czy innej atrakcji. Z drugiej strony
zachowanie wykraczające ponad zwykły zakres obowiązków powinno wiązać się nie z
oceną zachowania (jak wspomniałem wcześniej – jest ono po prostu poprawne), ale
również materialnymi nagrodami: np. jakaś nagroda rzeczowa, udział w jakiejś
wycieczce czy innej atrakcji tylko dla wyróżniających się itp.
Ministerka
edukacji – pod wpływem biadań niektórych rodziców – samodzielnie podjęła
decyzję o zakazie prac domowych. Okazało się, że uczniowie nie są na tyle
odpowiedzialni, żeby samodzielnie podejmować trud uczenia się z lekcji na
lekcję, a ich rodzice również nie są w stanie ich do tego zmotywować, jeśli nie
ma obowiązku wykonania określonej pracy. Od tamtej decyzji minął mniej więcej
rok i zewsząd płyną sygnały, że pomysł był niewypałem... Tym razem wychodząc z
podobnych założeń (że uczniowie są odpowiedzialni) wychodzi już nie kierująca
ministerstwem edukacji aktywistka, która o szkole nie ma zielonego (ani w
żadnym innym kolorze) pojęcia, ale – podobno – najwięksi w Polsce specjaliści w
tej materii. O ile ignorancja u polityka nie dziwi – boli, ale nie dziwi – to w
przypadku eksperta jest czymś dyskwalifikującym. No ale to nie pierwszy
przykład, że pracownicy IBE, którzy przygotowują megareformę mają o procesie
dydaktycznym jeszcze mniejsze pojęcie niż pani ministerka. No chyba, że mają,
ale wbrew własnej wiedzy tworzą produkt na specjalne zamówienie kierownictwa
MEN. Nie wiem, który przypadek byłby bardziej złowrogi...
Komentarze
Prześlij komentarz