Ad vocem
Portal „strefa
edukacji” działający na platformie informacyjnej i.pl opublikował 18 i 21
kwietnia dwie części wywiadu przeprowadzonego przez p. Magdalenę Ignaciuk z dr.
Karolem Dudkiem-Różyckim, chemikiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego,
przewodniczącym Polskiego Stowarzyszenia Nauczycieli Przedmiotów
Przyrodniczych, a ostatnio również – z ramienia PSNPP – członkiem Rady ds.
Monitorowania Wdrażania Reformy Oświaty im. KEN... Uff, długa tytulatura. Budzi
respekt...
Ale ad rem. Dr
Dudek-Różycki poruszył w tym wywiadzie kwestię jakości kadry pedagogicznej
patrząc na nią przez pryzmat zarówno oczekiwań stawianych reformie, jak i obaw
z nią związanych. Może zanadto upraszczam, ale obawy środowiska
nauczycielskiego związane z tak ogromną przebudową systemu Rozmówca upatruje
głównie w braku odpowiednio przygotowanej kadry pedagogicznej. A mówiąc jeszcze
prościej – że to my, nauczyciele do tej reformy zwyczajnie nie dorastamy. W wywiadzie
pojawia się poważne oskarżenie dotyczące nauczycieli, którzy nie stosują prawa
oświatowego czy uczą przedmiotów, których sami nie umieją... W tym pierwszym
przypadku – jeśli dr Dudek-Różycki zna takie konkretne przypadki, a nie tylko
powiela obiegowe opinie – powinno pójść zgłoszenie do odpowiednich organów z
wnioskiem o dyscyplinarne zwolnienie takiego nauczyciela. W tym drugim – jaki sposób
pan doktor widzi na zapewnienie nauczyciela, który umie? Czytaj: fachowca po
odpowiednich studiach zamiast kogoś, kto prowadzi lekcje fizyki czy chemii po
prostu dlatego, że ktoś musi, bo inaczej tych przedmiotów w szkole by nie było?
Co do testów
psychologicznych i egzaminów – jak najbardziej zgoda. Taki egzamin mógłby nawet
zastąpić wymóg posiadania wykształcenia kierunkowego: jeśli ktoś, kto studiował
np. fizykę zdałby egzamin z matematyki to czemu nie miałby jej uczyć?
Oczywiście pod warunkiem posiadania pozostałych kwalifikacji pedagogicznych.
Testy psychologiczne też wydają się oczywiste: w końcu wykonujemy jeden z
najbardziej wymagających psychicznie zawodów, więc musimy wykazywać się
wyjątkową odpornością na stres oraz innymi specyficznymi cechami, które pozwolą
nam nie tylko przekazywać wiedzę, ale i wychowywać naszych podopiecznych. Ale wcześniej
powinno być porządne przygotowanie do zawodu: nie tylko zdobywanie określonej
wiedzy, ale również praktyka. Kandydat na nauczyciela po zakończeniu własnej
formalnej edukacji powinien co najmniej rok spędzić w szkole jako stażysta,
który towarzyszyłby swojemu opiekunowi, obserwował jego lekcje, pod jego okiem
przygotowywał i prowadził własne... Miałby wtedy możliwość przekonania się, czy
rzeczywiście jest to zawód dla niego. A po tym okresie – i po uzyskaniu
pozytywnej opinii od opiekuna – mógłby przystąpić do egzaminu, w wyniku którego
uzyskałby pełne kwalifikacje zawodowe. Taki egzamin mógłby mieć np. formę
lekcji przeprowadzonej z klasą i obserwowanej przez komisję egzaminacyjną, po
której – w trakcie jej omówienia – mogłyby być zadawane dodatkowe pytania
dotyczące szeroko rozumianej pracy nauczyciela. Nie mówię nie – taka forma
przygotowania do zawodu bardzo mi się podoba. Jako remedium na niski poziom
kwalifikacji polskich nauczycieli – oprócz egzaminu – dr Dudek-Różycki widzi kierunki
zamawiane na najlepszych polskich uczelniach. Co ciekawe, Rozmówca wymienia
kilka przykładów: UJ, UW, PW, PG i UŁ. Ciekawe to przykłady – zaskakuje
zwłaszcza brak jakiejkolwiek uczelni niepublicznej. A przecież Akademia Koźmińskiego
czy Uniwersytet SWPS plasują się wysoko w rankingu uczelni – wyżej niż np.
Uniwersytet Łódzki. OK, takie uczelnie przyszły Rozmówcy do głowy ad hoc – nie drążmy
tematu...
Jest w tym
wszystkim tylko jeden, drobny problem – trzeba tylko przekonać młodych ludzi
żeby chcieli pokonać te schody i wejść na ścieżkę kariery nauczycielskiej. Dr
Dudek-Różycki przywołuje tu jako przykład zawód lekarza, zapominając jednak, że
lekarz – dowolnej specjalności – od dawna i niezmiennie zalicza się do zawodów
prestiżowych i kojarzy się nie tylko z powszechnym szacunkiem, ale i z
zamożnością. I dlatego co roku kierunki medyczne na różnych uczelniach są
oblegane więc już na studia medyczne trafiają najlepsi z najlepszych. Jasne,
zdaję sobie sprawę, że zawód nauczyciela jest nie mniej ważny niż zawód lekarza
– może nawet ważniejszy. Ale trzeba też zdać sobie sprawę z tego, że jest to
dzisiaj jeden z zawodów cieszących się najmniejszym prestiżem. A działania
ministerki edukacji oraz wypowiedzi takie jak dr. Dudka-Różyckiego tylko to
pogarszają: trudno budować prestiż zawodu poprzez ograniczanie swobody działań
nauczycieli (zakaz zadawania prac domowych) czy kładzenie nacisku na brak
weryfikacji kwalifikacji zawodowych nauczycieli. Samo podniesienie wynagrodzeń
nic tu nie da. W dodatku dr Dudek-Różycki rzuca mało atrakcyjną kwotę 10 tys.
złotych – dzisiaj nauczyciel pracujący w dwóch szkołach lub w jednej –
niepublicznej – spokojnie tyle ma na rękę. Bez testów, egzaminów, kierunków
zamawianych... Dobra, to tylko kwota – można rzucić jaką się chce. A rząd da
albo nie da. A nawet jak da, to po kilku latach bez waloryzacji wynagrodzeń to
i tak będzie kwestia bezprzedmiotowa. Bo jak na razie rząd wydaje się być
głuchy na propozycje powiązania wynagrodzeń nauczycieli ze wskaźnikami makroekonomicznymi,
dzięki czemu kwota stale miałaby porównywalną realną wartość.
Dobrze
chociaż, że Rozmówca dostrzega potrzebę autonomii nauczyciela w zakresie
oceniania – zarówno przedmiotowego, jak i zachowania. Szkoda tylko, że nie
podaje żadnej, choćby bardzo ogólnej recepty na to, jak zagwarantować
nauczycielom ową autonomię i jak ograniczyć możliwości wywierania presji przez
rodziców. Chętnie bym z takiej podpowiedzi skorzystał przy wystawianiu ocen
zachowania w mojej klasie. Uwolnienie nauczycieli od nacisków – często bijących
poniżej pasa (do dziś pamiętam, jak jedna z matek oskarżyła mnie o dyskryminowanie
uczennic, bo jej córka – przeciętna uczennica – nie dostała szóstki na semestr,
podczas gdy wystawiłem tę ocenę dwóm jej kolegom – uczestnikom konkursu
przedmiotowego). Ten brak narzędzi, którymi nauczyciele mogą się bronić przed
presją ze strony rodziców jest kolejnym powodem, dla którego zawód nauczyciela
nie cieszy się popularnością wśród kandydatów na studia.
A jeśli już
jakoś się uda mimo wszystko znaleźć garstkę zapaleńców, którzy – mimo rzucanych
im pod nogi kłód – zechcą zostać nauczycielami, nie można zakończyć procesu ich
kształtowania tylko na formalnej edukacji zakończonej testem i egzaminem.
Konieczne jest stworzenie systemu wsparcia dla nauczycieli już czynnych
zawodowo. Nie może być tak, że rzucamy młodego człowieka na głęboką wodę i
każemy mu radzić sobie samemu. Powinien istnieć system mentoringu w postaci
doświadczonych nauczycieli, pedagogów szkolnych czy psychologów, do których
każdy nauczyciel nie tylko mógłby, ale wręcz musiałby przynajmniej raz na jakiś
czas się zwrócić, żeby „przegadać” napotkane trudności. Równolegle powinna
istnieć platforma – i tu pole do popisu dla IBE, gdyby zamiast burzyć
zdecydował się jednak badać i budować edukację – na której nauczyciele mieliby
możliwość dzielenia się z innymi swoimi doświadczeniami, przemyśleniami czy
wnioskami do podejmowania określonych działań czy zmian.
Dr
Dudek-Różycki podkreśla obowiązek doskonalenia się nauczycieli – tak, to jest
nasz obowiązek. Ale niech mamy możliwość spełniania go w sposób rozsądny. Tymczasem
obecnie jest on realizowany poprzez nikomu niepotrzebne szkolenia prowadzone
przez osoby często nie mające pojęcia o szkolnej rzeczywistości, a czerpiące
swoją wiedzę wyłącznie z opracowań – bywa, że nawet nie opartych na polskich
realiach. Zatem – że sparafrazuję dr. Dudka-Różyckiego – narzekania w stylu „znowu
muszę się szkolić” są jak najbardziej zasadne, bo jest to tylko marnowanie
czasu: lepiej byłoby zostawić ten czas do dyspozycji nauczycielom, żeby
samodzielnie poszukali np. jakiejś interesującej ich literatury.
Samokształcenie to również kształcenie – tego chyba nauczycielowi akademickiemu
tłumaczyć nie trzeba...
W dalszej
części wywiadu pojawia się jednak znów poważne oskarżenie – niepoparte żadnymi
konkretnymi przykładami – wobec przedstawicieli Polskiego Towarzystwa
Geograficznego dotyczące rozpowszechniania informacji nie do końca prawdziwych.
Dr Dudek-Różycki – doktor chemii – podważa opinie profesorów i doktorów habilitowanych
z geografii (podważając ich stopnie i tytułu) jako argument podając opinię...
nauczyciela geografii, który „z trudem przebrnął” przez opinię autorytetów w
dziedzinie, której uczy. A może to właśnie ów nauczyciel jest przykładem
potwierdzającym tezę Rozmówcy o występowaniu wśród nauczycieli osób
nieodpowiednich i źle przygotowanych? A może jednak należałoby wsłuchać się w
głos ludzi, którzy o swoich dyscyplinach naukowych wiedzą nieskończenie więcej
niż prosty nauczyciel tego przedmiotu, a już na pewno więcej niż – nawet doktor
– ale w zupełnie innej dziedzinie...
Dr
Dudek-Różycki podnosi problem niskiej wiedzy polskiego społeczeństwa i jego
podatności na teorie spiskowe czy inne naukowe brednie. Upatruje jedna
przyczyny tego stanu rzeczy w braku rzetelnej, naukowej edukacji. Ciekawe
założenie. Oznacza to, że w państwach, w których edukacja jest na wysokim
poziomie – znacznie wyższym niż w Polsce – nie ma wyznawców teorii spiskowych, „antyszczepów”,
„płaskoziemców” czy osób sądzących o współdzieleniu ziemi przez ludzi i
dinozaury... To ciekawe, skąd te teorie wzięły się w Polsce? Zgadzam się, że
nauczyciele nie powinni być siewcami rozmaitych bredni – nie tylko (co
oczywiste) „służbowo”, czyli na prowadzonych przez siebie lekcjach, ale i
prywatnie. Ale to nie tylko problem nauczycieli. Tydzień temu ruszył proces 45
lekarzy, którzy głosili w czasie pandemii poglądy sprzeczne z wiedzą medyczną i
zagrażające bezpieczeństwu publicznemu. A przecież – jeśli przyjąć kryteria „szczelności”
zawodu zaproponowane przez dr. Dudka-Różyckiego – zawód lekarza spełnia
wszystkie z nich: cieszy się wysokim prestiżem, ma egzaminy i ciągłe
doskonalenie, jest wysoko opłacany (znacznie wyżej niż zawód nauczyciela). Więc
jak to tak? Skąd wśród krystalicznie czystej grupy zawodowej wzięło się aż tylu
„odszczepieńców”? A może jednak owe kryteria nie gwarantują, że do zawodu
trafią wyłącznie ci najlepsi?
Dalsza część
wywiadu to tylko brnięcie w coraz większe opary absurdu. Otóż dr Dudek-Różycki
proponuje by egzamin zawodowy dzisiaj mieli zdawać aktualnie zatrudnieni
nauczyciele. Po to, żeby dostać wspomniane 10 tysięcy złotych pensji. Jak już
wspomniałem – tyle można zarabiać bez żadnych dodatkowych warunków. Ale – jak również
wspomniałem – to tylko kwota. Powiedzmy, że niech to będzie 20 tysięcy złotych.
Łaskawie Rozmówca pozwala tym, którzy nie zdadzą lub nie przystąpią do egzaminu
pozostać w zawodzie na dotychczasowych warunkach. Ale jak to tak? Jeśli nie
zdali, to się nie nadają. Więc powinni odejść. Nie wolno wszak pozwalać, by „bombelkami”
zajmowali się ludzie niekompetentni, nie mający odpowiedniej wiedzy, którzy w
dodatku nie przeszli testów psychologicznych. To ostatnie to szczególnie wredna
propozycja. Nauczyciel, który trafił do zawodu 10, 20 czy 30 lat temu został
pozostawiony sam sobie, bez żadnego wsparcia psychologicznego w jednym z najbardziej
stresogennych zawodów, a dzisiaj, gdy jego psychika jest już w strzępach ma
zostać poddany testom? Dlaczego? Czy są jakiekolwiek przesłanki – poza pozbawionymi
jakichkolwiek podstaw zarzutami dr. Dudka-Różyckiego – że tak powszechnym
zjawiskiem wśród nauczycieli są rozmaite wynaturzenia, których ofiarami padają
uczniowie? Nie ma takich przesłanek, a testowanie psychiki wypalonych
emocjonalnie to dodatkowe znęcanie się nad ludźmi, którym powierzono jedno z
najtrudniejszych zadań, a jednocześnie pozbawiono ich narzędzi do poprawnej
realizacji tego działania czym doprowadzono ich do stanu, w jakim obecnie się
znajdują.
A egzamin
merytoryczny? Dr Dudek-Różycki wypuścił spod swych skrzydeł na pewno wielu
nauczycieli chemii. Teraz wątpi w ich umiejętności? To jak ich egzaminował?
Myślę, że on sam – jako doktor nauk chemicznych – nie musiałby zdawać egzaminu
z chemii. Mam też nadzieję, że i mnie – doktora nauk fizycznych – zwolniłby z
tej części egzaminu. Na egzaminie można też sprawdzać wiedzę z zakresu psychologii
i pedagogiki. Tylko jak taki egzamin miałby wyglądać? Mam stanąć przed komisją
i recytować nazwy metod czy teorii psychologicznych czy pedagogicznych, które
stosuję? A właściwie nawet nie stosuję, bo większość z nich nie ma zastosowania
dzisiaj, a ja stosuję wypracowane samodzielnie metody, które może nie są
opisane w podręcznikach, ale mają tę zaletę, że... działają...
Mój post
zrobił się już bardzo długi – nie tak długi, jak wywiad z dr. Karolem
Dudkiem-Różyckim, ale i tak długi, jak na moje dotychczasowe zwyczaje. Nie
odniosłem się do wszystkich postawionych w tym wywiadzie tez czy podnoszonych
problemów – zapewne będę jeszcze do tego wracał. Odnoszę jednak wrażenie, że
Rozmówca – zapewne za sprawą licznych tytułów, na które niewątpliwie zasłużył –
zyskał przekonanie, że wie wszystko i na wszystkim się zna. Ma bardzo proste
recepty, co do których jest pewny. Rzeczywistość, która go otacza traktuje
wybiórczo: podkreśla tylko te fakty, które pasują do jego hipotez, pomijając
te, które je falsyfikują. Trochę to niepokojące, że tak wielką reformą edukacji
zajmują się osoby, które są przeświadczone o swojej nieomylności: począwszy od
zlecającej reformę ministerki Nowackiej i jej zastępczyni Lubnauer, poprzez
kierownictwo IBE po członków rady monitorującej jej przygotowanie i wdrażanie.
Przeświadczone są o niej tak bardzo, że pozwalają sobie na – oględnie mówiąc –
mocno niegrzeczne podważanie kompetencji (wręcz tytułów czy stopni naukowych)
oponentów. Mądrzy ludzie mawiają, że pycha kroczy przed upadkiem – oby był to
upadek jak najszybszy, a przy okazji nie wiązał się z upadkiem tego, co chcą
reformować, czyli publicznej edukacji.
Swoje uwagi tego wywiadu wpisałam pod postem Autora na fb bo mnie również zaniepokoił styl prezentowanych poglądów, szczególnie u kogoś kto miałby wpływ na postać proponowanej reformy. Lecz w trakcie dyskusji z Autorem pod wpisem na fb okazało się, że chyba jest gorzej niż myślałam. W trakcie tej wymiany zdań dopiero zdałam sobie sprawę, że za reformę wzięli się ludzie, którzy nie potrzebują zdania innych, ich przekonania są jedynie słuszne i w takim razie grozi to znów przekazem w dół - my damy przepis jak ma być, ubierzemy szczegółowo paragrafami, a reszta ma wykonać. Ta wymiana zdań spowodowała, że maska pana reformatora opadła. Jest między mną a Autorem tak duża przepaść podejścia do problemów, szczególnie w sferze autonomii pracy nauczyciela, że odpuszczam sobie wszelkie zaangażowanie.
OdpowiedzUsuń