Makłowicz w kosmosie
Jak zapewne ogromna część osób, które czytają tego bloga, ja również jestem ogromnym fanem krakowsko-chorwackiego kucharza, dziennikarza i podróżnika. W programach Roberta Makłowicza – obok oczywiście kwestii kulinarnych – urzeka mnie jego otwartość na miejsca, które odwiedza i życzliwość wobec żyjących tam ludzi. Ale, czy ktoś zna człowieka, który lubi dobrze i dużo zjeść, który – będąc najedzonym – nie byłby życzliwy dla innych?
Ale nie o
słynnym krakowianinie chcę tu pisać, ale o wyrastającej mu ostatnio silnej
konkurencji w postaci łodzianina tym razem, dr. Sławosza
Uznańskiego-Wiśniewskiego... Ten wybitny fizyk, specjalizujący się w badaniach
nad materiałami i technologiami odpornymi na promieniowanie, współtwórca
największego przyrządu badawczego – Wielkiego Zderzacza Hadronów – na początku
lipca tego roku odbył 11-dniową misję kosmiczną, w trakcie której prowadził
doświadczenia na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Jest zatem drugim (lub
trzecim – licząc Mistrza Twardowskiego; lub mimo to drugim – ów bowiem był
prawdopodobnie Niemcem) Polakiem, który miał przyjemność oglądać Ziemię z
przestrzeni kosmicznej.
Skąd zatem
wskazanie naszego kosmonauty jako konkurenta p. Roberta? Otóż tzw. opinia publiczna
– jeszcze w czasie trwania kosmicznej wyprawy dr. Uznańskiego-Wiśniewskiego,
jak i po jej zakończeniu – nie tylko nie ma pojęcia, czym nasz kosmonauta
zajmował się naukowo, ale nawet nie bardzo się tym interesuje. Interesuje się
natomiast tym... jak smakują pierogi w kosmosie. Z kosztującej polskiego
podatnika 65 milionów euro wyprawy – podatnika owego interesują tylko owe pierogi. Nie wiem, ile kosztują wyprawy krakowskiego obieżyświata, ale wątpię,
żeby wszystkie łącznie choćby zbliżyły się do kwoty, którą Polska przeznaczyła
na 11-dniową wycieczkę łodzianina.
Oczywiście –
żeby nie było – nie uważam, że są to pieniądze zmarnowane. Dr Uznański-Wiśniewski
podczas swojego pobytu w kosmosie nie jadł tylko pierogów, ale prowadził bardzo
ważne badania naukowe. Irytuje mnie natomiast płytkość intelektualna polskiego
społeczeństwa. Wzdycham do czasów – a było to na przełomie XIX i XX wieku – w których
codzienne gazety na pierwszej stronie, jako sensacje, umieszczały informacje o
nowych odkryciach i wynalazkach, celebrytami (jak dzisiaj byśmy ich nazwali)
byli wybitni uczeni, a nie chwalący się niezdaną maturą tik-tokerzy zaś wykłady
wygłaszane przez luminarzy ówczesnej nauki przyciągały widownię, której nie
powstydziłby się Coldplay (szczególnie na najbliższych koncertach)... Ludzie z
tzw. towarzystwa zaznajomieni byli z aktualnymi teoriami naukowymi bardziej niż
dzisiejsze społeczeństwo z serialami na Netflixie. Na światowych wystawach
hitem były loty balonem, wieża Eiffle’a czy model kryształu żelaza... Dzisiaj –
mimo iż jesteśmy coraz bardziej uzależnieni od nauki i wynikającej z niej
technologii – interesują nas one coraz mniej. Nie ma chyba nikogo w Polsce, kto
nie znałby Roberta Lewandowskiego i nie wiedział, czym i gdzie się zajmuje. A ile
osób zna profesora Andrzeja Dragana? Albo czym – poza pojawieniem się w filmie
Zanussiego – zajmował się Iwo Białynicki-Birula? Profesora Aleksandra
Wolszczana kojarzy już może więcej osób.
Winę za to
ponosi – przynajmniej częściowo – system edukacji. W chwili, gdy stała się ona
powszechna i obowiązkowa straciła aurę czegoś wyjątkowego. A jako powszechna –
a zatem adresowana do wszystkich, niezależnie od ich intelektualnych
predyspozycji – musiała stać się miałka, płaska i nudna... Dzisiaj słowo „nauka”
w pierwszym odruchu kojarzy się z czynnością polegającą na przyswajaniu sobie
kompletnie nieprzydatnej w większości szkolnej wiedzy. W dodatku „od Sasa do
Lasa”... Trudno oczekiwać, że prawdziwymi dokonaniami naukowymi (szczególnie z
zakresu nauk tzw. „ścisłych”) będą się interesować ludzie nauczeni, że konkurs
fizyczny czy matematyczny jest tak samo ważny, jak konkurs wiedzy o Janie Pawle
II.
Ludzkość
skarlała – nie tylko w Polsce, podobne trendy obserwuje się i gdzie indziej. A
jeśli jeszcze zachowuje jakiś poziom to tylko dlatego, że stoi na ramionach
olbrzymów, którzy żyli kilkadziesiąt czy sto kilkadziesiąt lat temu. Jaki
poziom zachowa ludzkość, stojąca na ramionach dzisiejszych karłów?
Komentarze
Prześlij komentarz